Żółw olbrzymi to jeden z największych gatunków żółwi na świecie. Dorosły osobnik mierzy nawet do 150 cm i osiąga wagę około 250 kg. Gady te są także jednymi z najbardziej długowiecznych zwierząt na ziemi i spokojnie dożywają ponad 100 lat. Główna ich populacja żyje na Seszelach, inna mniejsza grupa na wyspie Zanzibar. Seszele od dawna były naszym wymarzonym wakacyjnym kierunkiem głównie z uwagi na bajeczne plaże , bogactwo przyrody i ciekawy, podwodny świat. Dodając do tego możliwość spotkania ogromnych żółwi na wolności, miejsce to wydawało się być idealne.
Większość żółwi zamieszkuje atol Aldabra, składający się z czterech niezamieszkanych, koralowych wysp, odznaczających się dziewiczą przyrodą i występowaniem endemicznych gatunków ptaków i zwierząt. Na powierzchni zalewdwie 154 km2 żyje aż 152 tysiace żółwi. Wyobrażacie sobie tak wielką ilość tych stworzeń w jednym miejscu? Aldabara jest jednak ścisłym rezerwatem przyrody z ograniczonym dostępem ruchu turystycznego. Nic straconego, gdyż na na Seszelach żółwia olbrzymiego spotkać można praktycznie wszędzie, czy to w rezerwatach przyrody, ogródkach hotelowych, a nawet czasem przechadzającego się po ulicy. Jednak chyba najlepszą do tego okazją jest wycieczka na niewielką wyspę Curieuse, oddaloną około kilometra na północny zachód od wyspy Praslin, gdzie na terenie niecałych 3 km2 żyje na wolności około 200 osobników tego gatunku, czyli całkiem pokaźne stadko. Na wyspie zlokalizowany jest także Curieuse Marine National Park. Miejsce to było zatem obowiązkowym puntem naszej podróży. Na wyspę najłatwiej i najszybciej dostać się z sąsiedniej Praslin z plaży Cote D’Or, nazywanej też Anse Volbert. Wycieczkę na wyspę można wykupić u lokalnych ludzi. Na plaży tuż przy hotelu Barjaya działają dwie „firmy“, jedna zaraz przy wyjsciu z hotelu na plażę, drugą ciut na prawo w oklicy centrum nurkowego Octopus. My skorzystaliśmy z tej drugiej, bo zapewniali lepszą łódkę, a na dodatek wynegocjowaliśmy niższą cenę. Oficjalna cena to 65 euro za osobę, my zapłaciliśmy 45, jednak wszystko zależy raczej od umiejętności negocjatorskich. Do kwoty tej doliczana jest opłata 200 rupii za wejście na teren National Marine Park. Wycieczka taka trwa około 7 godzin i obejmuje transport na wyspę, bbq lunch, czas wolny, a w powrotnej drodze możliwość snurkowania w pobliżu zjawiskowej wysepki St Pierre.
O poranku stawiliśmy się w wyznaczonym miejscu na plaży i wraz z kilkunastoma innymi osobami zapakowaliśmy na łódkę i bardzo sprawnie w kilka minut dopłynęliśmy do wybrzeża wyspy Curieuse. Zacumowaliśmy przy południowo wschodnim brzegu wyspy w zatoce Baie Laraie, a żeby wyjsć na brzeg musieliśmy zamoczyć się po kolana w dość bagnistej, glonowatej wodzie. Już kilka metrów dalej dostrzegliśmy kilka żółwi chodzących w pobliżu tlącego się ogniska. Kapitan łodzi przedstawił nam plan dnia i poinformował w którą stronę udać się ,aby dojść do plaży i miejsca gdzie zorganizowany będzie lunch.
Przed nami rozpościerała się duża polana, po której chodziło sporo olbrzymich żółwi skubiących liście krzewów nie przejmując się nasza obecnością. Kiedy podchodziliśmy bliżej do któregoś z nich, ten zazwyczaj zaczynał wyglądać czy aby nie mamy dla niego jakiś smakołyków i podążał za nami zaciekawiony. A nam niestety wyleciało to kompletnie z głowy i pojawiliśmy się tu bez żadnych owoców:( Spędziliśmy trochę czasu spacerując po pobliskim terenie, nakarmiliśmy żółwie liśćmi drzew, przeprowadziliśmy z nimi sesje fotograficzną, a one jak widać bardzo chętnie nam pozowały, pogłaskaliśmy je po główkach, zajrzeliśmy do najmłodszych, znajdujących się nieopodal w zagrodzie i skierowaliśmy w stronę umówionego miejsca.
Powędrowaliśmy południowym szlakiem na przeciwna stronę wyspy, prowadzącym do plaży St Jose. Wiódł on początkowo w górę po skałkach, aby potem znowu zejść w dół, gdzie rozpoczynała się drewniana kładka, a wokół rozpościerał się las namorzynowy. W wyschniętych mokradłach pełno było dołków, w których chowały się czerwone kraby, niektóre z nich całkiem okazałych rozmiarów. Trasa wyglądała bardzo dziko, ale nawet tutaj spotkaliśmy jednego żółwia próbującego dosięgnąć liści drzew. Idąc dalej, po drodze minęliśmy wielkie granitowe klify, aż pewnym momencie zwątpiliśmy, czy aby napewno wciąż podążamy w dobrym kierunku. Drewniana kładka z licznymi dziurami, połamanymi deskami, wygladała już coraz gorzej, kawałek dalej urywała się nagle, a las zagęszczał. I tak jak wcześniej spotykaliśmy po drodze innych turystów, tutaj byliśmy już jedynie we dwoje. Zwątpiliśmy i postanowiliśmy cofnąć się kawałek, aby sprawdzić czy gdzieś nie ominęliśmy jakiegoś skrętu. Po chwili usłyszeliśmy z oddali głosy i podążyliśmy w ich kierunku. Rzeczywiście szlak w pewnym miejscu lekko zakręcał, ale nie był zbyt dobrze oznaczony, wiec musieliśmy go pominąć. Po chwili rozpoczęła się znowu skalista dróżka prowadząca raz w gore raz w dół, a my z wywieszonymi językami wypatrywaliśmy wyjścia na plaże. Anse St Jose wcale nie była aż tak blisko jakby się wydawało spoglądając na mapę, a cała trasa zajęła niemal godzinę. Żeby zobaczyć coś ciekawego na Seszelach trzeba się jednak pofatygować jak widać.
Dotarliśmy do miejsca w którym załoga łódek przygotowywała lunch. Zaraz obok znajdował się historyczny, kolonialny dom dawnego doktora zamieszkującego wyspę, będący przykładem kreolskiej architektury. Szczerze mówiąc nie było w nim nic specjalnego i nie można było nawet wejść do środka. Udaliśmy się wiec na plażę gdzie poopalaliśmy się trochę w oczekiwaniu na lunch. Jedzenie które dla nas przygotowano było dość proste ale smaczne, trochę warzyw i owoców, ryż, grillowany kurczak i świeżo złowiona grillowana barakuda. Byliśmy już dość głodni wiec tez niewymagający;)
Tuż przy stolikach siedział wielki żółw. Ten sprytny gagatek dobrze wiedział gdzie powinien przyjść. Chyba nie było osoby, która by się nim nie zainteresowała i nie podrzuciła jakiś smakołyków ze stołu. My także zabraliśmy kilka bananów dla niego i dla drugiego, który spokojnie przechadzał się po trawniku za domem doktora. Był to chyba największy żółw jaki dotychczas widzieliśmy.
Popołudniu opuściliśmy wyspę i udaliśmy w kierunku Praslin, po drodze zatrzymując nieopodal przepięknej, skalistej St Pierre. Wysepka wygląda jak z obrazka i swoim charakterystycznym kształtem zecydowanie może stanowić jedną z wizytówek Seszeli. Do wody wskoczyliśmy tylko na chwilę, gdyż tak naprawdę nie spodziewaliśmy się zobaczyć zbyt wiele i mieliśmy racje. Mieliśmy troszkę szczęścia bo akurat przy samym dnie przepływał niewielki, czarny centkowany orleń, jednak na rafę koralowa w tym miejscu nie ma co liczyć. Można co najwyżej poobserwować kolorowe rybki, ale to by było na tyle. Nie przejmowaliśmy się tym jednak, gdyż sam widok na zjawiskowa St Pierre był dla nas w zupełności wystarczający. Wycieczkę zaliczamy do udanych. Sama , wyspa Curieuse jest dość dzika i może nie należy do najpiękniejszych, ale napewno warto się na nią wybrać z uwagi na jej uroczych mieszkańców, którzy cieszyć się tam mogą wolnością.
Comments
Jak nie zbankrutować na Seszelach – informacje praktyczne – OUR LITTLE BIG ADVENTURES
18/01/2017
[…] na Curieuse Island ( wyspa żółwi ) + bbq lunch + snorkeling w pobliżu wyspy St. Pierre – 45 euro / osoba + […]
Wspomnienia z raju – Seszele część 2 – Praslin – OUR LITTLE BIG ADVENTURES
16/10/2016
[…] Tuż na przeciwko około 500 m w stronę morza znajdowała się malutka wysepka, a na niej 3 hotelowe domki. A kawałek za nią kolejna, przepiękna skalista wysepka St. Pierre. Tuż przy hotelu i centrum nurkowym lokalni sprzedawali wycieczki na inne wysepki lub oferowali transport łódką na sąsiednie plaże. Jednego dnia skorzystaliśmy, wybierając się na wycieczkę odwiedzić wielkie żółwie na opisywaną już przez nas wcześniej wyspę Curieuse o której możecie poczytać tutaj ? […]