Tulum to niewielka, nadmorska miejscowość na Półwyspie Jukatan, oddalona około 130 km od Cancun i 65 km na południe od Playa Del Carmen. Największą atrakcją, która przyciąga tu wielu podróżników i turystów jest strefa archeologiczna miasta, czyli ruiny prekolumbijskiego miasta Majów położone malowniczo na klifie tuż przy morzu. Dodając do tego położone nieopodal przepiękne plaże, miejsce to było zatem jednym z obowiązkowych punktów programu naszego zwiedzania podczas pobytu w Meksyku.
Do Tulum dojechaliśmy z Playa del Carmen busikiem Colectivo, który okazał się najtańszym ( 45 peso za osobę w jedną stronę ), a zarazem szybkim i wygodnym środkiem transportu. Jeżeli wybieracie się tutaj z Cancun to proponujemy skorzystać z Ado Bus, które kursują dość często i regularnie w cenie około 140 – 160 peso za osobę w jedną stronę. Za samo wejście na teren ruin pobierana jest opłata w wysokości 65 peso za osobę dorosłą, a dzieci do 13 roku życia wchodzą za darmo.
Starożytne miasto Tulum ze względu na swoje położenie pełniło kiedyś ważne miejsce handlowe, a początków jego istnienia archeologowie doszukują się już w 300 r.n.e. Większość budowli powstało jednak w okresie od XIII do XV wieku i do dziś stanowią jedne z najlepiej zachowanych historycznych skarbów Majów. Już samo wejście na teren obiektu wygląda interesująco i dość tajemniczo. Przechodzimy bowiem wąskim przejściem przez stary, gruby mur, aby tuż za nim naszym oczom ukazał się rozległy, pięknie zadbany teren, na którym wznoszą się pozostałości dawnych budowli i świątyń.
Już przy podejściu do pierwszych murów zdajemy sobie sprawę, że ruiny wcale nie są opustoszałe. Choć starożytni Majowie już od lat nie zamieszkują tego miejsca to budowle, które po sobie zostawili mają teraz całkiem innych, nowych lokatorów. Są nimi wylegujące się na słońcu legwany. Po krótkim zapoznaniu się z terenem okazuje się, że jest ich tu całe mnóstwo i bardzo dobrze wpasowują się swoim szarym odcieniem do kamiennych murów świątyń. Wiele z nich wygrzewa się nieruchomo, inne chowają w szczelinach budowli, a jeszcze inne spacerują po starannie wystrzyżonym trawniku i czekają, aż odwiedzający rzucą im jakiś smakowity kąsek.
Szczerze… stworzenia te skutecznie odwróciły początkowo naszą uwagę, a przecież przyjechaliśmy tu dla ruin i tych niesamowitych nadmorskich widoków. Tym razem, w odróżnieniu od wycieczki do Chichen Itza, na miejscu nie mieliśmy przewodnika, więc sami przespacerowaliśmy się po całym terenie, a jednymi z ważniejszych budowli jakie zobaczyliśmy były:
El Palacio ( pałac ) czyli miejsce zamieszkiwane kiedyś przez władców, gdzie wokół ścian znajdują się ławeczki do siedzenia, a na tyłach budowli obszar, gdzie rodzina królewska spędzała czas.
Casa de Las Columnas ( dom kolumn ) który używany był przez Halach Uinic, króla niższej rangi.
Tempo de las Pinturas ( świątynia fresków ) która swoją nazwę wzięła od kolorowych malowideł na jednej z jej wewnętrznych ścian. Zewnętrzne ściany oznobione są płaskorzeźbami i rzeźbionymi maskami Chac, którego Majowie uznawali za boga. Jest to jedna z najlepiej zachowanych budowli na całym terenie.
El Castillo ( zamek ) który jest największą budowlą w Tulum, pełniącą kiedyś rolę swiątyni, gdzie odbywały się głównie uroczystości religijne, a także pełniącą prawdopodobnie rolę latarni morskiej.
Na sam koniec dochodzimy do Tempo del Dios del viento ( świątyni boga wiatru ) najbardziej malowniczo zlokalizowanej budowli, tuż nad skalistym klifem, z którego rozpościera się widok na morze. To zdecydowanie najpiękniejszy i najbardziej charakterystyczny widok ruin w Tulum, a cudowny turkusowo-błękitny kolor wody powala na kolana. 12 m niżej rozpościera się niesamowicie malownicza, niewielka plaża.
Po chwili wpatrywania się w morze i skaliste wybrzeże, kilku pamiątkowych zdjeciach, udajemy się w stronę wyjścia. Ale ale…to jeszcze nie koniec naszej wycieczki. Będąc w Tulum nie możemy ominąć jednej z najpiękniejszych meksykańskich plaż, która znajduje się tuż nieopodal ruin. Wychodząc spowrotem na drogę kierujemy się zatem na lewo, aby po około kilometrze marszu odnaleźć pomiędzy wysokimi palmami przejście na długą, piaszczystą plażę.
Pod stopami czujemy niesamowicie miękki, biały piasek, przed nami rozpościera się wzburzona błękitna woda, a przepiękna plaża ciągnie się kilometrami.
Postanawiamy przejść się wzdłuż wybrzeża w poszukiwaniu pocztówkowego miejsca, gdzie charakterystyczne kokosowe palmy pochylają się ku wodzie. Słońce tego dnia wyjątkowo mocno praży, a biel piasku aż bije po oczach. Po około kilkuset metrach dochodzimy do niewielkiego zakrętu za którym odnajdujemy pocztówkową palmę. Dotarliśmy na miejsce 🙂 To tu! Rajska Playa Paraiso!
Jest pięknie, dość tłoczno, lecz wciąż pięknie. Rozkładamy się w pobliżu pochylającej się palmy i rozkoszujemy widokiem.
Długo jednak nie wytrzymujemy na słońcu i dla ochłody wskakujemy do niesamowicie czystej i przejrzystej wody, która wydaje się być tu cieplejsza niż w Playa Del Carmen. Dodatkową atrakcją są tu dość wysokie fale, które stanowią niezłą frajdę nie tylko dla dzieci 🙂
Wszyscy zgodnie stwierdzamy, że Playa Paraiso bije na głowę wszystkie inne plaże, które widzieliśmy w Meksyku. Jest tu też zdecydowanie inaczej, bardziej klimatycznie, a hotele i luksusowe resorty z dachami pokrytymi strzechą są tu dobrze ukryte w gęstwinie palm, pomiędzy którymi rozwieszone są hamaki. Resztę dnia spędzamy na błogim lenistwie, a kiedy słońce zaczyna chylić się ku horyzontowi i nadchodzi czas aby opuścić plażę i wrócić do Playa Del Carmen, troszeczkę żałujemy, że na swój pobyt nie mogliśmy wybrać właśnie tego miejsca. Cieszymy się jednak, że spędziliśmy tu chociaż jeden dzień, bo przyjechać na Jukatan i nie zobaczyć tak pięknego miejsca byłoby ogromną stratą.
Comments
Ola
16/02/2017
Bajecznie i rajsko na Playa Paraiso ! Poleżałabym na hamaku popijając wodę kokosową, mniami!
Co tam ruiny, jak są legwany 😀