Plaże na Sri Lance ciągną się kilometrami. Do wyboru mamy długie, szerokie, piaszczyste plaże lub mniejsze, urokliwe zatoczki, popularne plażowe resorty z mnóstwem barów i restauracji lub bardziej kameralne, ciche miejsca, czy też totalnie dzikie plaże napotkane gdzieś po drodze. Jest więc z czego wybierać 🙂 Sami dość długo wahaliśmy się, którą z nich wybrać na kilka ostatnich dni wypoczynku. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na położoną na południu wyspy Mirissę. Jednak nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zobaczyli też innych, sąsiednich plaż. Tuk tukiem i wypożyczonym skuterem objechaliśmy więc kawałek południowego wybrzeża, dzięki czemu możemy pokazać Wam kilka ładnych miejscówek, ale też takie, które radzimy omijać szerokim łukiem. Zacznijmy zatem od naszej Mirissy, która opisywana jest jako jedna z najładniejszych plaż Sri Lanki. Pierwsze wrażenie? Bez szału…może nawet malutki zawód, ale to tylko dlatego, że w porównaniu z widokami z głębi wyspy, plaża wypadała dużo słabiej. Piasek szaro bury, przez co odcień wody też nie prezentował się zbyt najlepiej. Kolejnego dnia po śniadaniu, kiedy słońce prażyło już niemiłosiernie, przyszliśmy tu rozłożyć się na leżaczkach żeby poplażować. Nowy dzień, nowe spojrzenie…zdecydowanie bardziej przychylne:) Oboje stwierdziliśmy, że nie jest źle 😉 Najprawdopodobniej Seszelskie plaże tak nas oczarowały, że musicie traktować nas trochę z przymrużeniem oka, bo najwidoczniej staliśmy się zbyt wymagający. Niech zdjęcia przemówią same za siebie.

Mirissa okazała się jednak całkiem ładną plażą, szeroką i  piaszczystą, z niewielką skalistą wysepką znajdującą się tuż przy brzegu i ogromnymi falami idealnymi dla surferów, a które mnie nie raz, nieźle poturbowały 😉 Wieczorami liczne bary i restauracje wystawiają stoliki na piasku i kuszą przyjezdnych wykładając świeże ryby, homary i inne skorupiaki. Spędzaliśmy tu każdy wieczór popijając lokalne piwko Lion i obserwując zachód słońca.

O wiele większą i bardziej popularną plażą, do której wybraliśmy się kolejnego dnia tuk tukiem była Unawatuna ( koszt przejazdu 1200 rupi ). Już na pierwszy rzut oka, bardziej nam się tutaj podobało. Głównie ze względu na spokojną wodę w odcieniach błękitu, która zdecydowanie bardziej zachęcała do kąpieli.

Najładniejszy okazał się wschodni kraniec zatoki, bardziej kameralny, z całkiem jasnym koralowym piaskiem i malutkimi muszelkami wyrzuconymi na brzeg. Było to też dobre miejsce do snurkowania z uwagi na spokojną i przejrzystą wodę, a kawałki rafy i kolorowe rybki można było zobaczyć już niedaleko brzegu.

Trzeciego dnia wypożyczyliśmy skuter ( 1000 rupi za dzień ), aby poszwędać się po okolicy. Pobłądziliśmy trochę po wioskach, a później obraliśmy trasę wzdłuż wschodniego wybrzeża i udaliśmy się ponownie w kierunku Unawatuny. Już niedaleko po drodze zauważyliśmy charakterystycznych dla Sri Lanki rybaków, siedzących w wodzie na kijach z wędką w ręce. Rybek jednak oni w tym czasie nie łowili, a jedynie za pieniążki pozowali do zdjęć:) (200 rupi)

Kawałeczek dalej natknęliśmy się na piękną, dziką plażę tuż przy głównej drodze. Jasny, niemalże biały piasek i chylące się ku błękitnej wodzie palmy stanowiły całkiem przyjemny widok. Była to bez wątpienia najpiękniejsza z plaż jakie na Sri Lance widzieliśmy.

Natomiast tuż przed Unawatuną zatrzymaliśmy się przy jakimś lepszym resorcie i zaparkowaliśmy tam swój pojazd. Zeszliśmy w dół na plażę i już kila metrów na lewo ujrzeliśmy zawieszoną na wysokiej palmie grubą linę, na którą od razu wskoczyłam, aby się pohuśtać. Czyż to nie idealna miejscówka? 😉 Spokojna i niemalże pusta plaża nosi nazwę Dalawella.

Jak się okazało, na Sri Lance odnaleźć można naprawdę ładne plaże. Zdarzają się jednak i takie, które wprowadziły nas w osłupienie. Chociaż w Negombo spędziliśmy zaledwie popołudnie, to zdążyliśmy na moment wyjrzeć na plażę. Ten moment w zupełności nam wystarczył, bo było tu po prostu brzydko. Nie pokusiliśmy się nawet o zrobienie zdjęcia. Jednak w największym szoku byliśmy wybierając się jednego popołudnia do pobliskiego miasteczka i zatoki Weligama. To tu, niedaleko brzegu na niewielkiej wyspie znajduje się hotel, w którym nocka to ponoć wydatek rzędu 400 dolarów!

Jednak plaża to istny szok? Nie nazwali byśmy jej nawet plażą, a raczej zatoką rybacką, gdzie brudny piasek przypomina raczej ubitą ziemię, na której co kawałek znajdujemy wyrzucone na brzeg butelki czy po prostu sterty śmieci. Zadziwiające jest jeszcze to, że w takim miejscu buduje się właśnie znany na świecie hotel Marriott.

Na Sri Lance napewno pięknych plaż nie brakuje i z pewnością każdy z Was odnajdzie tu swoją rajską miejscówkę, wystarczy jedynie trochę poszukać? My nie dla plaż się tutaj wybraliśmy. Oczarowało nas zupełnie coś innego 🙂  A co? Dowiecie się w kolejnych postach ?