Kolejnego dnia, wcześnie rano budzi nas dobiegający z oddali śpiew muzułmańskich modlitw, który wraz z unoszącą się pomiędzy górami mgiełką dodaje czaru i wyjątkowego nastroju temu miejscu. Zaraz po śniadanku jesteśmy umówieni z Chamillą, a chcemy jeszcze o wschodzie słońca sfotografować i sfilmować okolicę. Słonko powoli wschodzi i centralnie oświetla nasz balkonik. Robi się ciepło i bardzo przyjemnie, a po ulewie zeszłego popołudnia nie ma nawet śladu. Jest pięknie? Rozkoszujemy się chwilą siedząc na balkonie i wpatrując w roztaczające się przed nami malownicze, niezwykle zielone, górzyste tereny.
Po chwili schodzimy niżej na drogę tuż przy naszym hotelu skąd puszczamy drona i uwieczniamy zachwycające widoki. Jest tu niezwykle. Mgiełka unosi się jeszcze nad doliną dodając magii i tajemniczości, a przedzierające się przez chmury ostre słońce maluje niebo na wiele barw. Z otaczających nas bujnych lasów dobiegają odgłosy ptaków. Jesteśmy wprost oczarowani.?
Zbliża się 8.00 więc wracamy do hotelu i idziemy na śniadanko. Po kilkunastu minutach zjawia się już Chamilla, jednak on również nie zdążył jeszcze zjeść, także umawiamy się, że za pół godziny będziemy gotowi. Szybko dojadamy to co zostało nam na talerzu i wracamy do pokoju spakować manatki i jeszcze raz na chwilkę usiąść na balkonie. Słońce zdążyło już wznieść się całkiem wysoko i zaczyna mocno prażyć. Zapowiada się kolejny piękny i gorący dzień. My jednak ubolewamy, że już za chwilę musimy opuścić zjawiskową Ellę. Gdybyśmy tylko wiedzieli, że będzie tu tak pięknie pewnie inaczej rozplanowalibyśmy naszą trasę. Obiecujemy sobie, że koniecznie jeszcze kiedyś musimy tu wrócić. Opuszczamy pokój, rozliczamy się w recepcji i pakujemy wraz z tobołkami to samochodu Chamilla. Dzisiejszy dzień to już ostatni dzień naszej objazdówki w głębi wyspy, a w planie safari w Parku Narodowym Udawalawe. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze u podnóża w miasteczku, gdzie tuż przy głównej drodzę ze skalistego zbocza gór spływa ogromny wodospad.
Ravana Falls , otoczony zielenią i skalistymi górami wygląda imponująco i robi wrażenie, więc koniecznie musimy go sfilmować. Gromadka dzieci, możliwe że jakaś wycieczka szkolna, która akurat również przyszła zobaczyć wodospad, uśmiecha się i macha rękami w kierunku drona. Po krótkim locie wsiadamy w samochód i z żalem opuszczamy Ellę. Aby dotrzeć do Udawalawe mamy do pokonania około 100 km, a cała trasa zajmuje nam nieco ponad dwie godziny. Na miejscu czeka już na nas przewodnik będący kierowcą jeepa, którym mamy zamiar objechać park w poszukiwaniu dzikich zwierząt, głównie słoni. Wiecie, że LonelyPlanet opisuje to miejsce jako jedno z najlepszych na świecie do obserwacji dzikich słoni?! Po takim opisie jesteśmy niemalże pewni, że zobaczymy choć jednego z nich, a może nawet i całe stadko? 🙂 Ogromny park Udawalawe obejmuje obszar rozległych trawiastych równin nad rzeką Walawe. Jest domem oczywiście nie tylko dla słoni. Spotkać tu również możemy krokodyle błotne, bawoły, makaki oraz różnego rodzaju ptactwo jak orły, sokoły, szakale złociste czy pawie indyjskie. Wsiadamy więc do jeepa zajmując miejsca tuż za kierowcą i ruszamy w teren. Chamilla, który jak widać zna się dość dobrze z przewodnikiem, także jedzie z nami. Co ciekawe już przy wjazdowej bramie zauważamy, że jest tu całkiem pusto, tzn jeśli chodzi o turystów. Praktycznie początkowo jesteśmy sami, dopiero później na skrzyżowaniu dróg mijamy innego jeepa z grupką osób. Mija chwila i dostrzegamy w oddali pierwszego, samotnego słonia. Chodzi sobie spokojnie po zielonej trawce.
Nie mamy jednak zooma w aparacie, więc nie jesteśmy w stanie zrobić lepszego zdjęcia, ale mimo tego nawet z oddali każdy z pewnością rozpozna tego pana z trąbą 😉 Na terenie parku często dostrzegamy przechadzające się dumnie pawie, czy inne mniejsze ptaki, a także siedzącego na szczycie drewnianego pala sokoła.
Jedziemy dalej po ubitych dróżkach podskakując od czasu do czasu na wertepach i kołysząc się na prawo i lewo. Zarówno my jak i nasz kierowca usilnie wypatrujemy kolejnych słoni. Docieramy do wielkiego rozlewiska, gdzie zażywają kąpieli bawoły, a w mętnej wodzie z pewnością kryją się drapieżne bestie. Nasz przewodnik wskazuje na niewielki cień, plamkę przesuwającą się tuż pod taflą wody. To ponoć przepływający krokodyl.
Kawałek dalej zauważamy słonia. Jest zbyt daleko abyśmy mogli zrobić mu zdjęcie, ale nie szkodzi. Stoimy tu dłuższą chwilkę, Chamilla rozmawia z kierowcą i po chwili odwraca się do nas i mówi, że możemy tu puścić naszego drona. Jesteśmy w szoku, bo nigdy w życiu nie pomyślelibyśmy, że nadarzy się taka okazja i to w parku narodowym. Jest jeden mały szczegół. Oficjalnie zabronione jest wychodzenie tu z samochodu, jednak nasz mavic sprawdza się w tej sytuacji idealnie. Wystarczyła chwilka aby z wystawionej ręki uniósł się w powietrze i poszybował daleko najpierw w kierunku słonia a potem wracając okrążając całe rozlewisko i nas siedzących w jeepie. Do słonia oczywiście nie podlatywaliśmy zbyt blisko, aby go nie wystraszyć, ale na tyle wystarczająco aby uchwycić go na kamerze. Coś niesamowitego?
Jesteśmy niesamowicie wdzięczni Chamillowi, że załatwił nam takie wyjątkowe ujęcia. Na dodatek nie była to jedyna okazja, aby polatać na terenie parku. W kolejnych dwóch miejscach, gdzie dostrzegliśmy słonie i zatrzymaliśmy się aby je poobserwować, również mieliśmy okazję sfilmować je z góry, co już mogliście obejrzeć na naszym filmie ze Sri Lanki.
Cała przejażdżka po parku trwała niemalże trzy godziny i myślę, że mieliśmy ogromne szczęście bo zobaczyliśmy naprawdę sporo słoników. Te samotne w oddali, chodzące parami, matkę z dzieckiem, a już opuszczając park i kierując się ku wyjściu całe pokaźne stadko tuż obok nas przy drodze!
Wyjeżdżając na główną asfaltową drogę i mijając rzekę zobaczyliśmy jeszcze jednego samotnika stojącego tuż przy ruchliwej drodze za ogrodzeniem. Nie uwierzycie, ale o tym słoniku piszą nawet w wikipedii. Nikt nie wie czemu upodobał sobie właśnie to miejsce, może przejeżdżający turyści zatrzymują się i dają mu jakieś smakowite kąski? Do końca nie wiadomo. Nie mniej jednak słonik wyglądał bardzo przyjaźnie i uroczo.
Po opuszczeniu parku kierowaliśmy się już na południe wyspy w stronę Mirissy, po drodze zatrzymując jeszcze na obiad w przydrożnej knajpce. Trasa od Udawalawe na południowe wybrzeże zajęła nam kolejne dwie godzinki i szczerze powiedziawszy marzyliśmy już o tym aby wysiąść z samochodu, pochodzić i rozprostować kości. I choć ostatnie trzy dni były niesamowite i pełne wrażeń, to aby zobaczyć te wszystkie miejsca i atrakcje musieliśmy przemierzyć setki km co nasze tyłki boleśnie odczuły. Ale było warto! Poza tym widoki za oknem niemal cały czas nas oczarowywały. Nawet pola i łąki które mijaliśmy, niby takie zwykłe, a tak piękne i cudownie zielone z gajami palmowymi przypominającymi porozrzucane gdzieniegdzie wysepki pośrodku trawy.
Oczarowała nas ta wieczna, niekończąca się zieleń, bujna przyroda i dzikość wyspy. Zdjęcia do końca tego nie oddają, ale musicie nam uwierzyć na słowo. Ogromnym plusem podróżowania samochodem po wyspie było to, że w każdej chwil widząc piękne miejsce mogliśmy się zatrzymać, popatrzeć, porobić zdjęcia, co nie było by możliwe podróżując lokalnymi środkami transportu. Około 16 dotarliśmy do Mirissy, odnaleźliśmy nasz guest house i pożegnaliśmy się z Chamillą dziękując za cudownie spędzony czas. Ciekawi plaży, szybko przebraliśmy się w stroje do pływania i pomknęliśmy w stronę wody. Znalezienie wyjścia na plażę okazało się wcale nie takie oczywiste. Przeszliśmy się chwilkę wzdłuż głównej drogi nie odnajdując żadnego głównego wyjścia więc ostatecznie na samą plażę przeszliśmy przez jedną z restauracji. No i jakie było nasze pierwsze wrażenie? No cóż trzeba się przyznać, że nie najlepsze. Piasek taki szaro bury, woda wzburzona i mętna, a wzdłuż ciągnące się niezbyt estetycznie wyglądające bary i restauracje. Spacerowaliśmy brzegiem morza w milczeniu, bo żadne z nas nie powiedziało tego głośno, jednak oboje z pewnością pomyśleliśmy ” Chamilla wróć ! I zabierz nas z powrotem w głąb wyspy”. Uwielbiamy wodę i plaże, ale w tym momencie chyba oboje odrobinę żałowaliśmy, że na objazdówkę ze zwiedzaniem przeznaczyliśmy tylko trzy dni. Zostawiliśmy ręczniki na piasku i weszliśmy do wody, która okazała się naprawdę bardzo ale to bardzo ciepła. Można było by tak z pół dnia z niej nie wychodzić i bawić się skacząc na falach. Plaża w Mirissie jest dość charakterystyczna z uwagi na małą skalistą wysepkę wystającą z wody tuż przy brzegu. Po orzeźwiającej kąpieli skierowaliśmy się od razu w jej stronę, jednak wąskie udeptane wejście z osuniętą ziemią z jednej strony nie wyglądało zbyt bezpiecznie, chwila zwątpienia i zachwiania mogła by się kiepsko skończyć lądowaniem na skałkach. Darowaliśmy sobie więc na nią wejście. W końcu od czego mamy drona? 😉
A tak oto prezentował się przeciwny kraniec zatoczki.
I pewnie powiecie teraz ” Co oni opowiadają, przecież jest pięknie! ” No cóż…chyba naoglądaliśmy się przez ostatnie trzy dni tak cudownych widoków, że samą plażą trochę się rozczarowaliśmy, ale spokojnie…już następnego dnia opalając się na leżaczku z zimnym piwkiem w ręku bardziej przychylnie spoglądaliśmy na to miejsce 🙂 Poza tym przez kolejne dni nie zamierzaliśmy pozostać tylko przy Mirissie, przecież plaż w okolicy nie brakuje, a może odnajdziemy też inne ciekawe miejsca? O naszych dalszych przygodach dowiecie się jednak w kolejnej, ostatniej już części opowiadania. Zostańcie z nami 🙂
Dodaj komentarz