Zastanawialiście się kiedyś jak wyglądało by życie na maleńkiej, tropikalnej wyspie z dala od cywilizacji i miejskiego zgiełku? Bez udogodnień technologicznych, bieżącej wody, gdzie możliwość korzystania z prądu to luksus. My bardzo, dlatego pewnego dnia wybraliśmy się na Yanuye, jedną z nielicznych wysp archipelagu Mamanuca zamieszkiwaną wyłącznie przez lokalnych społeczność.

Yanuya to niewielka podłużna wysepka oddalona około 30 km na zachód od wybrzeża głównej wyspy Viti Levu, która jest domem dla około 500 lokalnych mieszkańców Fidżi. To jedna z najbardziej oddalonych od stałego lądu wysp archipelagu Mamanuca, którą oblewają krystalicznie czyste i ciepłe wody Pacyfiku. Mieszkańcy wyspy choć żyjący spokojnie z dala od głównej wyspy i miasta nie stronią od przybywających na Fidżi turystów. Niemal każdego dnia przyjmują niewielkie grupki gości, którzy pragną zobaczyć jak wygląda życie na tak takiej malutkiej wyspie.

Płynąc powoli katamaranem i zbliżając się do wyspy od razu dostrzegliśmy, że Yanuya jest jedną z tych ładniejszych jakie do tej pory widzieliśmy.

Kiedy wysiedliśmy na brzeg zostaliśmy powitani przez najstarszych z wioski i zaproszeni do uczestnictwa w tradycyjnym rytualne powitalnych zwanym ceremonią kavy. Tutejsza Kava nie ma nic wspólnego z naszą tzw. małą czarną 😉 Fidżijska kava to tradycyjny napój sporządzany ze sproszkowanego korzenia rośliny pieprzu metystynowego i w przeciwieńskie do małej czarnej, łagodzi i uspokaja:) Samej ceremoni kavy poświęcimy z pewnością osobny temat. Tu na wyspie ceremonia odbyła się w niewielkim pomieszczeniu zaraz przy plaży, gdzie wszyscy uczestnicy usiedli na słomianej macie zwróceni w kierunku wodza wioski. Wódz cicho pod nosem wygłosił kilka zdań w nieznanym nam wszystkim języku po czym pierwszą miseczkę z brunatnym napojem podał najstarszym mężczyznom naszej wycieczki. My usadowiliśmy się z przodu tuż za nimi więc byliśmy następni w kolejce.

Z racji, że mieliśmy już wcześniej okazję uczestniczyć w ceremonii picia kavy na Taveuni, nie czekaliśmy na resztę towarzyszy i po wypiciu swoich porcji po cichutku wymknęliśmy się za zewnątrz. Od razu ruszyliśmy wgłąb wyspy. Początkowo trochę niepewnie, nie wiedząc czy aby napewno jesteśmy tu mile widziani. Nasze obawy zostały jednak momentalnie rozwiane przez uśmiechy mieszkańców i zainteresowanie tutejszych dzieciaków. Wioska jest niewielka i aż trudno mi uwierzyć, że mieszka tu aż 500 osób.

Panowała tu taka cisza i spokój, nawet pies nie poszczekiwał widząc nas obcych, a jedynie leniwie przeciągnął się wyłożony na piasku  drzemiąc w cieniu drzew. Słychać było jedynie delikatny szum morza i wiatru oraz roześmiane dzieci, które widząc nas z aparatem podbiegły i z chęcią pozowały wykonując śmieszne pozy fidżijskich wojowników 😉

Kobiety zajęte pracami domowymi wyglądały nieśmiało, czasem pokiwały do nas ręką czy przywitały z uśmiechem. Panował tu taki sielski klimat. Życie z pewnością toczy się tu w mocno zwolnionym tempie. Ludzie żyją bardzo skromnie, bez dostępu do wielu dóbr technologicznych, które dla nas stanowią podstawę i pewnie bez których nie potrafilibyśmy się obejść. Ale czy przez to żyje się im gorzej? Nie wydaje mi się. Wyglądają na pogodnych i zadowolonych, a do szczęścia chyba nie wiele im potrzeba. Czego nie można powiedzieć o większości z nas…

Po przejściu zaledwie kilkudziesięciu metrów znaleźliśmy się po drugiej stronie wyspy. Plaża tutaj była jeszcze piękniejsza niż ta przy której zacumowaliśmy. Biały, koralowy piasek usłany mnóstwem wyrzuconych na brzeg muszelek, płytka i cudownie błękitna, czysta woda oraz gąszcz pochylających się kokosowych palm. Nie każda plaża na wyspach archipelagu Mamanuca jest tak ładna jak ta na wyspie Yanuya. Powiedziałabym nawet że niektóre plaże resortowe prezentują się znacznie słabiej.

Oprócz naszej dwójki i trojga dzieciaczków bawiących się na piasku nie było tu nikogo. Dzieciaki widząc, że podnoszę muszelki okazały się bardzo przyjazne i chętne do pomocy. Nie minęła minuta, a miałam już ich pełne dłonie.

Kiedy wróciliśmy na drugą stronę okazało się, że cała ekipa naszej wycieczki już odpłynęła, a katamaran którym tu przypłynęliśmy znajduje się już jakieś 500 m dalej od brzegu. Nie wydaje mi się, abyśmy byliśmy spóźnieni? Ok…może minutkę 😉 Odłączając się od pozostałych nie wiedzieliśmy po prostu, że miejscem odbioru będzie przeciwny kraniec zatoki. A kapitan ostrzegał… „spóźnialscy będą płynąć wpław”?. Podeszliśmy do siedzącego nieopodal mężczyzny i żartem stwierdziliśmy, że widocznie przyjdzie nam zostać tu wraz z nim na wyspie. Wiecie, że nawet tu na tak małej odizolowanej wyspie każdy ( a przynajmniej Ci starsi ) też bardzo dobrze rozmawiaja po angielsku. Ucięliśmy sobie więc krótką pogawędkę dzięki której dowiedzieliśmy się troszkę więcej o życiu tutejszych mieszkańców. Na osiedlenie się wybrali właśnie Yanuye głównie z uwagi na dostęp do artezyjskiej wody oraz otaczającą wyspę zaciszną i spokojną lagunę.

Pewnie najbardziej zastanawiacie się z czego Ci ludzie żyją i czym zajmują się na co dzień?Część pieniądzy zarabiają właśnie z nas turystów. Po kilka dolarów od każdego kto zechce odwiedzić i zobaczyć ich wyspę. Ale to zrozumiałe, nikt nie chciałby dzień w dzień przyjmować gości i witać ich kavą za friko? Dodatkowe dochody zdobywają dzięki sprzedaży ręcznie wykonanych przez kobiety w wiosce pamiątek wykonanych z gliny, korali i muszelek. A poza tym? Spora część mieszkańców pracuje normalnie na etacie na pobliskich wyspach w resortach, szczególnie na sąsiedniej wyspie Tokoriki, na którą to właśnie pare dni później się wybieraliśmy. Oprócz typowych prac przy sprzątaniu, remoncie hotelu czy pracy w kuchni, grupka mieszkańców wyspy zapraszana jest raz w tygodniu na tradycyjny, fidżijski wieczór, gdzie ubrani w tradycyjne stroje zaprezentować się mogą śpiewając i tańcząc dla gości hotelowych. A czym zajmują się najmłodsi na wyspie? Oprócz oczywiście pluskania w wodzie i zabaw na świeżym powietrzu? Normalnie tak jak i nasze dzieci chodzą do tutejszej szkoły. Uczniów w różnym wieku jest tu całkiem pokaźna gromadka, bo to nie tylko dzieci z samej Yanuyi, ale i również z sąsiedniej wyspy Tavua.

Po kilku minutach i krótkiej pogawędce do brzegu podpłynęła mała łódeczka, aby zabrać nas z powrotem na katamaran. Czyli jednak o nas nie zapomnieli. A już mieliśmy nadzieje pozostać na zawsze na tej cudnej, tropikalnej wyspie 😉

Choć była to krótka wizyta, to z pewnością całkiem interesująca, a sama Yanuya to jedna z najładniejszych naszym zdaniem wysp archipelagu. Zapewne niejeden luksusowy resort chciałby wybudować tutaj swoje domki. Idealnie położona, z widokiem z jednej strony na resortową wyspę Tokoriki, z drugiej natomiast na piękną, pocztówkową Monu, a tuż za nią filmową Monuriki. Piękne dwie plaże dosłownie rzut beretem od siebie, z gąszczem palm i błękitną, krystalicznie czystą laguną osłonięta rafą koralową. I ten spokojny, sielski klimat który z pewnością udzieliłby się każdemu.?

Jeżeli Wy również przebywając na Fidżi chcielibyście odwiedzić mieszkańców wioski na wyspie Yanuya to istnieją dwa znane nam na to sposoby. Pierwszy to zorganizowana wycieczka tzw. „village tour” z resortów na pobliskich wyspach. Drugi ( tak jak my ) podczas wycieczki o nazwie „Seaspray” po wyspach Mamanuca, której ofertę możecie znaleźć tutaj.

Odwiedzając lokalną wioskę  należy pamiętać o stosownym ubraniu, szczególnie w przypadku kobiet. Panie powinny zakryć nogi i ramiona.