Powróćmy wspomnieniami do przepięknej, bujnej i wiecznie zielonej dżungli na Fidżi. To właśnie tu na rajskiej wyspie Taveuni odnaleźliśmy wyjątkowy las tropikalny o jakim nam się nawet nie śniło. Spacerując po malowniczych, dzikich terenach należących do Bouma National Heritage Park czuliśmy się jak w parku jurajskim o czym mogliście przeczytać już w poprzedniej relacji na temat trekkingu szlakiem Lavena Coastal Walk. Byliśmy wtedy tak oczarowani otaczającą nas przyrodą i malowniczymi widokami, że w drodze powrotnej od razu umówiliśmy się z nowo poznaną ekipą na kolejny wspólny trekking następnego dnia. Jednak tym razem planowaliśmy odkryć ukryte w gęstwinie parku Bouma przepiękne wodospady o nazwie Tavoro Falls.
Nazajutrz tuż po śniadaniu wyruszyliśmy w tym samym kierunku co dnia poprzedniego, skręcając jednak nieco bliżej w niewielką dróżkę która prowadziła do punktu w którym rozpoczynał się szlak prowadzący do wodospadów. W niewielkim punkcie informacyjnym który się tu znajdował zapłaciliśmy za wstęp i otrzymaliśmy informacje w jaką stronę powinniśmy się kierować. Pogoda dziś była zdecydowanie bardziej sprzyjająca. Choć w nocy jak zwykle dość mocno padało, to już od samego rana wschodzące słońce zapowiadało piękny dzień. Ziemia była dość mokra, a miejscami trzeba było uważać, aby nie poślizgnąć się na błocie, jednak prażące słońce, które oświetlało nam drogę powodowało, że cała otaczająca nas roślinność nabierała soczyście zielonych barw. Do pierwszego wodospadu nie było daleko. Spokojnym spacerkiem dotarliśmy do niego w zaledwie 10 minut. Ku naszej uciesze, oprócz naszej grupki, nie było tu nikogo. Mogliśmy rozkoszować się widokiem w ciszy i spokoju i bez problemu cyknąć kilka zdjęć.
Na wstępie muszę Wam jeszcze powiedzieć, że oficjalnie pod nazwą Tavoro Falls kryją się trzy wodospady. Jednak czy aby napewno?? Kiedy nasz dron poszybował w niebo okazało się, że tuż nad tym pierwszym znajduje się jeszcze jeden o którym najprawdopodobniej nikt nie wie. Nawet pracownicy naszego Maravu Lodge wyglądali na nieźle zdziwionych kiedy zobaczyli to zdjęcie.
Po kilku minutach pomaszerowaliśmy dalej kierując się dróżką w górę. W pewnym miejscu szlak rozgałęział się. Skręcając na lewo i schodząc w dół doszlibyśmy do drugiego wodospadu. My jednak, tak jak polecił nam pan w punkcie informacyjnym, postanowiliśmy najpierw pójść w górę. Maszerowaliśmy więc uklepanymi z ziemi schodkami skąd co po jakiś czas ukazywały nam się takie oto widoki 🙂
Kiedy po jakimś czasie wspięliśmy się na tyle wysoko, że mogliśmy spojrzeć na rozpościerającą się przed nami okolicę, po czym ścieżka zaczęła prowadzić w dół, wgłąb dżungli.
Tutaj trzeba było już bardziej uważać i nieustannie patrzeć pod nogi. Ziemia zamieniła się w błoto, na którym z łatwością można było się poślizgnąć. Po kilkunastu minutach usłyszeliśmy dobiegający z oddali szum. Byliśmy już blisko 😀 Po chwili naszym oczom ukazał się kolejny wodospad. Może nie aż tak okazały jak ten pierwszy na dole, jednak niezwykle malowniczo ukryty w gęstwinie co z pewnością dodawało mu uroku.
Od razu pomyślałam, że to idealne miejsce na kąpiel 😀 Długo się nie zastanawiając ( tym bardziej, że komary i inne muszki cięły tutaj jak szalone ) wskoczyłam do wody. Orzeźwiająca, ale przyjemna. I o dziwo cieplejsza niż przy wodospadzie gdzie kąpaliśmy się poprzedniego dnia. Co niektórzy śmiałkowie zdołali nawet wdrapać się na sam jego szczyt?, a ja ledwo utrzymałam się u jego krawędzi.
Po krótkiej kąpieli i przerwie na lunch ruszyliśmy z powrotem w górę do miejsca gdzie szlak się rozdwajał i w jedną stronę prowadził z powrotem w dół do punktu z którego przyszliśmy, a w drugą prowadził do kolejnego wodospadu. Po paru minutach marszu dotarliśmy do celu.
Ostatni wodospad przy którym w promieniach słońca utworzyła się malutka tęcza. Wdrapaliśmy się na większy kamień i odwróceni twarzą w jego stronę czuliśmy na sobie jego moc i chłodzącą bryzę.
W tym momencie mieliśmy dwie opcje, wrócić tą samą drogą lub przeprawić się przez wodę i leżące na dnie kamienie. Chyba nie musicie się nawet zastanawiać którą drogę obraliśmy 😉 Boso, trzymając w ręce plecak, aparat i buty przeprawiliśmy się na drugi brzeg. Ale na tym nie koniec, bo już po krótkim odcinku czekała nas kolejna przeprawa przez rzekę. Tu poszło już nieco łatwiej, bo po wystających z wody kamieniach ostrożnie przeszliśmy na drugą stronę.
Powiem Wam, że nawet gdybym miała się tu skąpać, to i tak było by warto. Bo widok jaki ukazał się moim oczom tuż nieopodal na moment wprawił mnie w osłupienie. Gdybyśmy nie zdecydowali się pójść tędy ominęły by nas takie oto widoki.
Czyż nie jest tu przepięknie?? To chyba najpiękniejszy widok jaki pozostał w mojej pamięci kiedy myślę o Taveuni.
Odchodząc kilkakrotnie oglądałam się za siebie, aby się upewnić, że to co przed chwilą widziałam było prawdziwe. Aby zapamiętać z tego jak najwięcej w obawie, że z czasem ten cudowny krajobraz wyblaknie z mojej pamięci. Też tak czasem macie? Te wodospady, które jeszcze przed chwilką widziałam to nic w porównaniu z takim widokiem 😉 Schodziliśmy w dół mega zadowoleni. I chociaż same wodospady nie były aż tak spektakularne jak choćby te, które widzieliśmy na Sri Lance, to samo ich umiejscowienie, otoczenie niezwykle bujną, tropikalną dżunglą było niesamowite. To był kolejny wspaniale spędzony dzień. Szkoda, że tak niewiele ich tutaj mamy, bo gdyby to ode mnie zależało zostałabym na Taveuni znacznie dłużej… a może i na zawsze?
Informacje praktyczne:
? Cena za wstęp na teren wodospadów to 30 fidżijskich dolarów
? Za transport tam i z powrotem zapłaciliśmy 120 dolarów, co w naszym przypadku rozłożyło się na 8 osób
? Szlak jest raczej średnio wymagający, jednak przy niekorzystnej, deszczowej pogodzie może być znacznie trudniejszy do przejścia lub nawet niemożliwy, bo miejscami może być bardzo ślisko.
Dodaj komentarz