Było już totalnie ciemno… siedzieliśmy skuleni na małej łódce i płynęliśmy w nieznanym nam kierunku. Było dość wietrznie i zaczynało padać, przez co pierwszy raz podczas tej podróży odczułam nieprzyjemny chłód. Kołysaliśmy się na falach, a wokół nas nie było widać absolutnie nic. To był ten moment kiedy pierwszy raz naszła mnie myśl…. „gdzie my jesteśmy, co my tu robimy?‍♀️… jeśli coś by się nam tu stało słuch z pewnością by po nas zaginął?”. Poczułam się, jakbyśmy znajdowali się gdzieś na końcu świata. I w sumie po części tak było. Maleńka wysepka, w kierunku której właśnie zmierzaliśmy położona była daleko od wybrzeży Papui, odizolowana od stałego lądu i jakiejkolwiek cywilizacji, otoczona jedynie wzburzoną wodą i porozrzucanymi na morzu skalistymi pagórkami. Jak ja w ogóle znalazłam to miejsce?? Ile osób w ogóle tu dociera? Chyba niewielu… a z pewnością nie zbyt wielu obcokrajowców, bo nawet zarezerwowanie tu noclegu okazało się nie lada wyzwaniem?. Ale o tym nieco później…

Do portu Yellu, na maleńkiej, lokalnej wysepce położonej kilka kilometrrów od wybrzeża wyspy Misool dopłynęliśmy dopiero po zapadnięciu zmroku. Choć sama podróż promem z Sorong na Misool zajmuję około 3,5 godziny to jednak, jak się okazało, załadunek i rozładunek towarów jakie zabierano na podkład łodzi trwał niemal drugie tyle. Ostatecznie dotarliśmy znacznie później niż się tego spodziewaliśmy. Na całym promie, na którym znajdowało się może ze sto osób, płynęło jedynie 6 zagranicznych turystów, włącznie z nami?, a w drodze powrotnej tylko nasza dwójka. Misool jest jedną z największych wysp archipelagu Raja Ampat, jednakże tą najbardziej oddaloną i wciąż najmniej popularną wśród turystów. Infrastruktura turystyczna jest tutaj znikoma, a miejsca noclegowe policzyć można chyba na palcach jednej dłoni. Co prawda nie dociera tu zbyt wiele ludzi, jednak to właśnie w tym rejonie znajdują się prawdopodobnie najbardziej malownicze i zjawiskowe widoki w całym archipelagu. Kiedy przypadkowo natknęłam się w internecie na zdjęcia Nut Ton Ton Homestay, położonego na maluteńkiej skalnej wysepce, otoczonej łańcuchem malowniczych pagórków, wiedzieliśmy, że jeśli kiedykolwiek uda nam się dotrzeć na Raja Ampat, musimy spędzić w tym miejscu choć kilka nocy.

Kiedy wypakowaliśmy się z promu i zorientowaliśmy się na jakim wygwiździejewie się znaleźliśmy, naszła nas obawa, czy aby napewno ktoś nas stąd odbierze, tak jak było to wcześniej ustalone. Na szczęście po chwili podeszło do nas dwóch młodych chłopaków wypowiadając moje imię. Odetchnęliśmy z ulgą? Zdecydowanie nie było to miejsce, w którym chcielibyśmy utknąć i szukać noclegu. Tym bardziej, że pewnie mało kto mówiłby tutaj choć trochę po angielsku. Wsiedliśmy na niewielką łódkę, a wraz z nami jeszcze jedna para, którą zauważyliśmy już na promie. Po około pół godziny drogi w całkowitym mroku, nagle zwolniliśmy i tuż za jakąś skałką ukazał się nam niewyraźny widok na lekko oświetlone domki. Ufff…. nareszcie dotarliśmy do celu? Chłopacy wypakowali nasze plecaki i od razu zaprowadzili nas do domku. Niestety o tej porze już nic w około nie było widać, więc całą wysepkę oraz otoczenie zobaczyć mieliśmy w pełnej krasie dopiero o poranku. Prywatny domek na wodzie, w którym zamieszkać mieliśmy na kolejne 6 nocy od razu zrobił na nas duże wrażenie. Pewnie wyda się Wam to śmieszne ( zresztą my też się z tego śmiejemy ), ale po ponad tygodniu spędzonym w dość spartańskich warunkach, przestronny domek z własną łazienką i wiatrakiem wydawał się być niemal luksusową willą?

Na dodatek prąd dostępny był przez całą noc, także w takich warunkach spało się nam tu już całkiem komfortowo?. Jedyna rzecz przez co poczuliśmy się trochę dziwnie to fakt, że nikt się z nami nie przywitał ( mam na myśli pracowników homestay’a ), nikt nie oprowadził, a nawet nie poinformował o podstawowej sprawie jaką są godziny posiłków. Zostaliśmy pozostawieni samym sobie. Wszystkiego musieliśmy się domyślać?. Dopiero później okazało się, że nikt z garstki ludzi zamieszkujących tą maleńką wysepkę, nie mówi ani trochę po angielsku. Na szczęście nie byliśmy sami, a Ivone która przypłynęła tutaj wraz z Danielem razem z nami, potrafiła mówić w języku Bahasa, co było dla nas wybawieniem, szczególnie w sprawie dogadania się o wszelkie atrakcje i wycieczki. Gdyby nie ona, byłoby ciężko?. Po skromnej kolacji, czyli ryżu z warzywami i kawałkiem ryby, położyliśmy się spać. Pierwszy raz przespaliśmy w spokoju całą noc, nie pocąc się przy każdym ruchu, nie nasłuchując czy jakiś zwierz się nie zakrada, nie przeganiając szczurów?. Obudziliśmy się skoro świt całkiem rześcy i wyspani. Wyskoczyliśmy z ( chciałoby się napisać łóżka, ale był to jedynie sam materac położony na podłodze? ) i z ciekawością uchyliliśmy drzwi na balkon, aby w końcu zobaczyć gdzie jesteśmy. Było pięknie? Przed nami w zasięgu wzroku obrośnięte zielenią pagórki, gdzieniegdzie plaże, które ukazywały się jedynie podczas odpływu, a pod nami błękitna woda i kawałki rafy, które wyłaniały się kiedy obniżał się poziom wody.

Cisza i spokój… rajska, skalista wysepka, malutka plaża i kilka drewnianych domków na palach… w najbliższej okolicy żywej duszy… prawdziwy koniec świata. Od dawna marzył mi się pobyt w domku na wodzie, z którego po drabince będę mogła wejść prosto do wody i podziwiać cudowny morski świat.

I chociaż standard domków daleki był od tych w typowych, luksusowych resortach jakie znajdują się na Polinezji czy Malediwach, to jak dla mnie już tutaj i tak było super, a moje marzenie uznaje za spełnione?. Poza tym, czy można sobie wyobrazić pobyt na jeszcze mniejszej wyspie niż ta skałka na morzu? Oj chyba nie. To zdecydowanie coś nietuzinkowego. Choć przyznam się, że raz pomyślałam sobie o tym, że tak naprawdę wystarczyłaby jedna większa, silniejsza fala i Ton Ton znika?. Ale w tak cudnym miejscu lepiej nie zaprzątać sobie tym głowy. Było tu tak pięknie, wyjątkowo i kameralnie. Przez pierwsze trzy dni na wyspie byliśmy jedynie my oraz Ivone z Danielem. Kiedy nasi kompani odpłynęli, przez jeden dzień byliśmy jedynymi gośćmi. Niemal jak prywatna wyspa?. Później zjawiła się grupka Indonezyjczyków, jednak widać ich było jedynie wcześnie rano i wieczorem, bo całe dnie spędzali na zwiedzaniu okolicznych atrakcji. A pod tym względem Ton Ton okazał się idealnie umiejscowiony. W niewielkiej odległości do głównych atrakcji i najpiękniejszych miejsc tego regionu. Tam gdzie matka natura stworzyła prawdziwe cuda, widoki które zapierają dech, miejsca które przyprawiają o szybsze bicie serca?

Ale szczegółowo o atrakcjach tego rejonu opowiemy Wam w osobnym poście. Dla nas sam pobyt tutaj był już atrakcją samą w sobie. Siedząc sobie na pomoście widzieliśmy polujące kałamarnice, ogromne ławice maleńkich rybek, wyskakujące ponad powierzchnię wody manty oraz mnóstwo wyskakujących ryb, które prawdopodobnie uciekały przed jakimś większym drapieżnikiem. Ostatniego wieczoru, kiedy siedzieliśmy sobie w ciszy przy zachodzie słońca, nagle tuż obok nas, wypłynął uroczy żółwik. Zaczerpnął powietrza i po chwili wrócił na głębinę. Ależ nam wtedy zrobił niespodziankę? A wiecie, że ja wręcz kocham żółwie?

Tuż za kuchnią wiodła ścieżka na szczyt wysepki. Ścieżka to nawet za dużo powiedziane. Kilka dobrych kroków po skałkach i znajdowaliśmy się na najwyższym punkcie tej malutkiej wysepki, skąd rozpościerał się ładny widok ( szczególnie o zachodzie słońca ) na całe pasmo skalistych wysepek porozrzucanych po morzu. Byliśmy oddaleni ponad pół godziny motorówką od stałego lądu, którego nawet stąd nie było widać. Otaczały nas jedynie pagórki obrośnięte zielenią i ocean.

W odróżnieniu od poprzednich wysp, na których byliśmy, tutaj pogoda okazała się bardziej kapryśna. Słońce potrafiło mocno przygrzewać, a już za moment tak się zachmurzało, jakby zapowiadała się ogromna ulewa. Poranki zazwyczaj były piękne, dopiero po południu nadchodziły chmury. Nie raz w oddali błyskało i pogrzmiewało, ale zdarzało się też, że opalaliśmy się w deszczu? O taka tu była zmienna pogoda, ale ogólnie nie mogliśmy narzekać.

Trzy pierwsze dni spędziliśmy przemiło. Zwiedzaliśmy pobliskie atrakcje, wspinaliśmy się na punkty widokowe i snorkowaliśmy podziwiając piękne rafy koralowe. Popołudniami przesiadywaliśmy na ganku naszego domku popijając zimne piwko i grając w karty, a wieczory przegadywaliśmy z Ivone i Danielem przy kolacji. Było naprawdę fajnie, do czasu kiedy czwartego dnia nastąpił kryzys. Czyżby rajska wysepka na totalnym odludziu przestała być już aż taka fajna? A może to my dostrzegliśmy także minusy tego raju? Zacznijmy od tego, że kiedy nasi nowo poznani towarzysze odpłynęli, po dwóch godzinkach opalania, wypiciu ostatnich piwek, po prostu zaczęliśmy się tutaj nudzić. Tego dnia nie przewidywaliśmy bowiem żadnych wycieczek, postanowiliśmy po prostu poleniuchować i wypocząć. I chyba nie za długo potrafimy tak wypoczywać, a siedzenie w jednym miejscu męczy nas bardziej niż wspinaczka na górę. A gdzie można by tutaj połazić skoro cała wysepka to jedynie niewielka skałka, a pomost na tyle krótki, że spacer kończy się zaledwie po minucie?‍♀️. Przyszło mi nawet do głowy, aby opłynąć wpław Ton Tona, jednak Adrian szybko wyperswadował mi ten szalony pomysł z głowy?. Wysepka sama w sobie była z pewnością piękna i nietuzinkowa, idealna dla tych którzy szukają ucieczki od cywilizacji, ciszy i spokoju. Lubią wypocząć, po prostu nic nie robić, poczytać książkę wylegując się w hamaku. My też to lubimy…. ale tylko na chwilę. Bez dodatkowych wycieczek z pewnością nie wytrzymalibyśmy tu zbyt długo. Ogromnym plusem tego miejsca jest jego położenie. Nut TonTon jest idealnym miejscem wypadowym do zwiedzania najważniejszych atrakcji tego rejonu. Jeżeli nastawiacie się głównie na zwiedzanie to musicie się jednak przygotować na dość spore wydatki, bo wycieczki to tanich nie należą. Niestety to rajskie miejsce ma także pewne minusy, które da się zauważyć już po krótkim pobycie. Rafa koralowa tuż przed domkami jest w większości martwa lub bardzo poniszczona. Co prawda wciąż można tu zobaczyć całkiem sporo życia.

Płaszczki, przeogromne ławice maluteńkich rybek, homary, małe rekinki, a nawet żółwia. Jednak przykre jest to, że załoga Ton Tona w ogóle nie dba o przyrodę. Tuż przy ich chatce na dnie leżą stare ubrania i deski, które używano do budowy domków. Wystarczyłoby wskoczyć do wody i je wyłowić. Ale po co??‍♀️ Przecież nikogo to tu to nie obchodzi. Podczas naszego pobytu trwały prace nad wykończeniem nowych domków. Absolutnie w niczym nam to nie przeszkadzało, jednak to co zobaczyliśmy ostatniego dnia nieco nas zszokowało. Jeden z pracowników wylał jakieś resztki farby prosto do wody. Rozeszły się wraz z prądem aż pod nasz domek. Cała woda przybrała brunatny kolor?. A jeszcze chwilkę wcześniej snorkowaliśmy sobie w pobliżu. Wyglądało to okropnie. Kolejną rzeczą, która ma destrukcyjny wpływ na rafę na około wyspy są wszelkie chemikalia, które spływają wprost do wody. Domki są fajne, bo mają własną łazienkę i nawet prysznic. Niestety wszystko to co używamy do mycia się spływa prosto przez dziurę w podłodze do wody. A tam przecież juz zaczyna się rafa koralowa, która już teraz jest w dość kiepskim stanie, a z czasem nie będzie w ogóle co oglądać?. Po powrocie do domu napisaliśmy do managera Ton Tona o naszych spostrzeżeniach ( szczególnie dotyczących incydentu z wylaną do wody farbą ), jednak zbył nas nieco i próbował przekonać, że nie była to żadna szkodliwa substancja. Pomimo to, mamy nadzieję, że może choć trochę o tym wszystkim pomyśli i zrobi coś, aby bardziej zadbać o przyrodę i otoczenie wyspy, bo sama miejscówka ma ogromny potencjał i jest wręcz zjawiskowa.

Zdajemy sobie sprawę, że utrzymaniu homestay’u na tak malutkiej i odizolowanej wyspie nie jest łatwe. Od razu też nasuwa mi się pytanie… A jak my jako turyści możemy pomóc ochronić przyrodę? Po pierwsze zabierając ze sobą w takie miejsca kosmetyki ekologiczne. A po drugie… ograniczając śmieci i zabierając te, które przywozimy z powrotem ze sobą.

5 dni spędzonych na maleńkiej, rajskiej wysepce na końcu świata w zupełności nam wystarczyło 🙂 Zdążyliśmy zobaczyć najważniejsze atrakcje tego regionu, posnurkować na pięknych rafach i po prostu odpocząć. Pobyt w Ton Tonie zaliczam do jednych z najbardziej unikatowych miejscówek w jakich do tej pory byliśmy. Pomimo kilku minusów było pięknie, wręcz zjawiskowo, a dotarcie w tak mało popularne i odizolowane od reszty świata miejsce było dla nas czymś wyjątkowym.

Informacje praktyczne

Jak dotrzeć do Nut Ton Ton Homestay?

Promy z Sorong na Misool odpływają trzy razy w tygodniu: poniedziałek, środa i piątek około godziny 12.00. Koszt biletu to 300.000 rupii w klasie ekonomicznej i 350.000 w klasie biznes. Prom zatrzymuje się w trzech miejscach. Należy wysiąść w drugim miejscu w porcie o nazwie Yellu. Stamtąd po wcześniejszym uzgodnieniu, odbierze Was ktoś z pracowników Ton Tona i małą łódką zabierze do homestay’u. Koszt transportu łódką wynosi 350.000 rupii za osobę w jedną stronę. Promy powrotne odpływają z portu Yellu około godziny 8.00 we wtorki, czwartki i soboty. Podróż w zależności od czasu załadunku trwa około około 5 godzin.

Koszt zakwaterowania w Nut Ton Ton Homestay

Obecnie do wyboru są aż trzy różne pokoje/domki o różnym standardzie. Najtańszy, standardowy pokój z dzielonym prysznicem i toaletą to koszt 600.000 rupii za noc za osobę. Starszy, prywatny bungalow z własną łazienką ( ten w którym my nocowaliśmy ) to koszt 800.000 rupii za noc za osobę. Pobyt w nowym, naprawdę całkiem ładnym domku z własną łazienką kosztuje 1.100.000 rupii za noc za osobę. W cenie pobytu wliczone są trzy posiłki oraz popołudniowa, słodka przekąska.

Jak zarezerwować nocleg w Nut Ton Ton Homestay

Zarezerwowanie tu noclegu może nie jednego przyprawić o zawrót głowy? Najlepszym i możliwe, że jedynym sposobem jest bezpośredni kontakt z osobą zarządzającą tym miejscem poprzez aplikacje Whatsapp ( +62 812 4828 -121 ). Należy się jednak uzbroić w cierpliwość, bo często na odpowiedź czeka się nawet tydzień, a czasem nawet dłużej?. Osoba która się tym zajmuje mieszka w Sorong, ale czasami przypływa na wyspę, gdzie sieć 3G nie dociera. Jego angielski też jest dość średni i często odpowiada tylko wybiórczo na pytania, albo podsyła przygotowane wcześniej gotowe odpowiedzi na najcześciej zadawane pytania. Radzimy Wam rezerwować tutaj nocleg z większym wyprzedzeniem, aby na spokojnie dogadać wszystkie szczegóły i mieć pewność ( o ile to możliwe ), że domek napewno będzie dostępny.