Fidżi to nie tylko rajskie plaże, krystalicznie czyste, błękitne morze, piękne rafy koralowe, czy gęsta dżungla i palmy kokosowe pochylające się ku wodzie?. Fidżi to również ciekawa kultura, tradycje i niesamowite, mrożące krew w żyłach historie… historie o ludożercach. Przemili mieszkańcy tych pięknych wysp Pacyfiku, którzy dziś uśmiechają się do Ciebie witając słowem „Bula” na każdym kroku, jeszcze 200 lat temu pożerali ludzi?. Do dziś nie zapomnę tych wieczorów na wyspie Taveuni, spędzonych przy kavie w towarzystwie lokalnych mieszkańców, śmiejących się i opowiadających niesamowite historie. W tradycyjnej ceremonii kavy, mieliśmy okazję uczestniczyć trzykrotnie podczas pobytu na Fidżi. Ale to właśnie tu, w urokliwie położonym Maravu Lodge panował najfajniejszy, autentyczny klimat. Wieczorami pracownicy hotelu oraz miejscowi z okolicznej wioski zbierali się i siadali na słomianej macie. Śmiali się, śpiewali i skinieniem ręki zapraszali gości, aby się przyłączyli.

Oczywiście chętnie skorzystaliśmy z zaproszenia i wraz z kilkoma rozbawionymi mieszkańcami wyspy usiedliśmy po turecku tworząc okrąg. Będąc na Fidżi nie moglibyśmy przecież odpuścić sobie uczestniczenia w jednym z najsłynniejszych i najstarszych tradycyjnych rytuałów tego kraju. Kava ( Yakona ) , nie mylić z małą czarną, to tradycyjny napój sporządzany z korzenia rośliny pieprzu metystynowego, mający właściwości uspokajające, relaksujące i podobno lekko narkotyczne działanie?. Ceremonia spożywania kavy ma charakter swoistego powitania, czy też wprowadzenia do życia w wiosce. Dla mieszkańców wysp Pacyfiku ceremonia ta ma głębokie, symboliczne znaczenie. Od lat plemiona przekazywały sobie w ten sposób znak pokoju, a korzeń z którego przyrządza się napój do dziś jest na wyspach symbolicznym prezentem. Tutaj na Taveuni nie tylko mieliśmy okazję uczestniczyć w tym wyjątkowym rytuale, ale także zobaczyć „od kuchni” jak przyrządza się napar, którym później zostaliśmy poczęstowani. A sporządzenie go jest akurat banalnie proste. Drobno zmielony korzeń wsypuje się do woreczka lub zawija w szmatę i wielokrotnie moczy w naczyniu z zimną wodą.

Całość przelewa się do wielkiej misy zwanej Tanoa, wykonanej z drewna palmy kokosowej. Uczestnicy ceremonii siedzą w okręgu, a mistrz ceremonii podaje po kolei każdemu napój w wydrążonej skorupie kokosa, zaczynając od najważniejszego/najstarszego gościa. Przed wypiciem należy klasnąć i krzyknąć „Bula!”, następnie wypić naraz całą zawartość naczynia i zaklaskać trzy razy. Wodnisty, brunatny napój przypomina wodę z błotem. I tak też, wydaje mi się, smakuje?. Choć do końca nie mogę być pewna, bo przecież nigdy wody z błotem nie piłam? Oprócz delikatnego mrowienia i leciutkiego odrętwienia języka nic więcej nie poczułam. Choć mieszkańcy twierdzą, że kava ich rozwesela, uspokaja i zapewnia lepszy i spokojniejszy sen. Na nas jakoś w ten sposób nie zadziałała. Co więcej… było wręcz na przeciwnie?… Adrian twierdził, że tej nocy miał dziwne sny?♀️ Pewnie opił się zbyt dużo i sobie coś wkręcił?.

Oboje wypiliśmy co najmniej kilka miseczek. Ale bynajmniej nie dla samego smaku, a dla tych niesamowitych opowieści jakimi raczył nas jeden z uczestników ceremonii. Niektóre były śmieszne, inne nawet nieco przerażające. Najbardziej utkwiła nam w pamięci historia Thomasa Baker’a, australijskiego misjonarza, który w 1967 roku przybył na wyspy, aby szerzyć Chrześcijaństwo. Biedak, podpadł niestety pewnemu wodzowi wioski podczas próby odzyskania własnego grzebienia. Misjonarz nie wiedział, że dotknięcie głowy wodza jest traktowane jako obraza, równoznaczna z wypowiedzeniem wojny. Został zabity, ugotowany i zjedzony. Pozostał po nim jedynie but, który okazał się zbyt twardy do przeżucia, choć gotowany był aż kilka dni?. Owy but trafił jako eksponat do muzeum w Suvie, stolicy największej wyspy. Po tym incydencie mieszkańcy Fidżi stwierdzili, że może jednak człowiek nie nadaje się do zjedzenia?♀️ i zaprzestali pożerania ludzi. A przynajmniej będąc tutaj mieliśmy taką nadzieję?. Historii o Thomasie Baker słuchaliśmy z zapartym tchem i wypiekami na twarzy. Przyznamy się, że z początku trochę w nią nie dowierzaliśmy i sądziliśmy, że to żart. Okazała się jednak prawdziwa.
Kanibalistyczna historia Fidżi nie jest tajemnicą, a śmieszne lalki kanibalskie są powszechnie sprzedawane w sklepach z pamiątkami i podczas wycieczek do jaskiń ludożerców.

Kanibalizm ma długą historię na wyspach Fidżi, które wcześniej znane były potocznie pod nazwą „Wysp Kanibalskich”. Zjadanie ludzi było tu kiedyś powszechne i dość długo praktykowane, głównie z przyczyn plemiennych i duchowych. Uważa się, że przywódcy plemion zjadali mięso swoich wrogów jako środek mocy, kontroli, zemsty i jako zniewagę. Podobno wierzyli też w to, że przez zjedzenie wroga przejmą jego wiedzę. Wraz z rozprzestrzenianiem się Chrześcijaństwa mieszkańcy Fidżi zaprzestawali tej brutalnej praktyki. Ostatnim znanym i odnotowanym aktem kanibalizmu miał być właśnie przypadek Thomasa Baker’a. Obecnie żyjący miejscowi, zamieszkujący wioskę w której życie stracił wspomniany misjonarz twierdzili, że zostali przez ten incydent przeklęci i nękani nieszczęściami. Chcąc odpokutować za grzechy przodków w 2003 roku zaprosili do wioski potomków Thomasa Baker’a i publicznie ich przeprosili.
Dziś potomków dawnych kanibali można by uznać za jednych z najbardziej przyjaznych, zabawnych i sympatycznych ludzi na świecie. Sami doświadczyliśmy ich gościnności i życzliwości. Wiemy, że to przemili i bardzo weseli ludzie. Zresztą któż z nas by taki nie był, gdyby mieszkał w tak cudownym miejscu na ziemi?

Comments
Bookendorfina
29/04/2019
Przeszłość stawiająca wyzwania przed zmianą wizerunku, ale i na ją można wykorzystać jako atrakcję turystyczną. 😉
Miye’s Imaginations
29/04/2019
Bardzo ciekawy wpis i fajna przygoda 🙂
Kaja i Adrian
29/04/2019
Dziękuję 🙂 Oj tak… przygoda była niesamowita. Mam nadzieję, że kiedyś wrócimy po więcej.