Minęło już trochę czasu od naszego pobytu w malowniczej Kerali. Przez całą tą przytłaczającą sytuacją z koronowirusem zdążyliśmy szybko ochłonąć z powakacyjnych wrażeń. Jednak przeglądając i segregując zdjęcia wracają piękne wspomnienia. Od początku czułam, że ten wyjazd będzie inny. Że dostarczy nam zupełnie innych emocji i wrażeń. Że tym co najbardziej utkwi w naszej pamięci nie będą malownicze widoki, tylko cudowni ludzie?… i przepyszne jedzenie 😉 Aromatyczne potrawy można by długo zachwalać, jednak to mieszkańcy południowego rejonu Indii zasługują na największą uwagę. To właśnie ludzie stali się kwintesencją naszego pobytu w Kerali. 

Hindusi i ich kultura w jakiś niewyjaśniony dotąd sposób wzbudzali naszą ciekawość i sympatię. Przez długi jednak czas odkładaliśmy Indie na bliżej nieokreślone później.  Choć Adriana już od dziecka interesował ten kierunek. Tak egzotyczny i odmienny niż inne. Wzbudzający ciekawość i często wywołujący wręcz skrajne emocje. Długo zwlekaliśmy. W końcu pewnego dnia postanowiliśmy rozpocząć przygodę z Indiami. Z uwagi na zamiłowanie do natury wybraliśmy najbardziej zielony stan tego kraju, położoną na samym południu Keralę.

Tak jak i wielu innych, naszą uwagę przyciągnęły najbardziej malownicze rozlewiska ciągnące się tu kilometrami. Ale same widoki to nie wszystko. Chcieliśmy przyjrzeć się jak żyją tu ludzie. Wtopić się nieco w ich środowisko. Zwolnić i dać się ponieść przygodzie. Bez konkretnego planu na każdy dzień jak do tej pory. Rejs po rozlewiskach dostarczył sporo wrażeń nie tylko z uwagi na piękne widoki, ale właśnie w dużej mierze przez to, że mieliśmy okazję obserwować, jak żyją tu lokalni życie.

Opływając okolice Alleppey mijaliśmy małe miasteczka i wioski. Życie tutejszych mieszkańców koncentruje się w dużej mierze przy wodzie. Niemal co kawałek przy każdym domostwie znajdowało się niewielkie zejście do wody. Kiedy my turyści, pewnie nawet nie zamoczylibyśmy w tych mętnych zielonkawych wodach stopy, lokalni przychodzą tu z ręcznikiem i mydłem, aby się wykąpać.

Bardzo często widzieliśmy kobiety robiące pranie. Namydlały najpierw ubrania, a potem z siłą uderzały nimi o gładki kamień. Odgłosy uderzeń przypominające głośne klaskanie rozbrzmiewały z każdej strony.

O poranku rybacy zarzucali sieci, a potem straszyli ryby uderzając bambusowym kijem w taflę wody, aby zapędzić je w pułapkę. Inni mężczyźni nurkowali w mętnych wodach, aby wyłowić małże. 

Wiecie, że w rozlewiskach Kerali odbywały się nawet lekcje pływania dla dzieci? ? Niesamowite jak w różnych miejscach na świecie ludzie żyją zupełnie inaczej. To co u nas może wydawać się wręcz nie do pomyślenia, gdzie indziej nikogo nie dziwi.

Rejs po malowniczych rozlewiskach Kerali był miłą i bardzo relaksującą atrakcją, jednak chyba najbardziej wspominać będziemy interakcje z ludźmi, których mieliśmy okazję doświadczyć, kiedy zaszyliśmy się w niewielkim guesthousie w malutkiej, totalnie nieturystycznej wiosce. To właśnie w tej okolicy spotkaliśmy najbardziej sympatycznych ludzi, dzięki którym tak miło wspominać będziemy pobyt w Kerali. 

Jeszcze nigdy nie spotkaliśmy się z taką życzliwością ze strony ludzi jak właśnie tutaj. Pewnego dnia kręciliśmy się po okolicy i natrafiliśmy na maleńką restaurację. Właściciel wraz ze swoją żoną pewnie nieco się zdziwili widząc nas tutaj. Pierwszego dnia kupiliśmy jedynie coś do picia, ale po usilnych namowach obiecaliśmy, że wrócimy jutro ponownie. Właściciel obiecał przyrządzić nam jakieś pyszne danie z krewetkami. Następnego dnia zjawiliśmy się więc tylko nieco spóźnieni. Okazało się, że krewetki już się skończyły. Ale dla Sajeevana to nie był problem. Wskoczył na rower i kazał nam poczekać. Po 10 minutach wrócił ze świeżymi owocami morza. Wraz ze swoją żoną Mimi przyrządził nam pyszny obiad, a kiedy jedliśmy wpatrywał się w nas z przejęciem, czy aby na pewno nam smakuje.

Po posiłku zaprosił nas do swojego domu i uraczył resztką lokalnego trunku, który mu pozostał. Zeszli się też jego sąsiedzi, ciekawi kto to taki zawitał do jego domu. Sajeevan dumnie przedstawił nas jako swoich gości.

Wiem, że wśród tutejszych ludzi wzbudzaliśmy zainteresowanie i stanowiliśmy pewną atrakcję. Ale wiecie co? Ta relacja była obopólna. Bo i my byliśmy nimi i ich kulturą, zresztą tak odmienną od naszej, bardzo zainteresowani. Sajeevan i Mimi ugościli nas w swojej maleńkiej knajpce jakbyśmy byli rodziną.

Sajeevan zaoferował nam nawet nocleg u siebie w domu, kiedy następnym razem będziemy w Kerali. Niesamowity człowiek. Przecież tak naprawdę dopiero się poznaliśmy. Choć w knajpce panował straszny upał, że po kilku sekundach pot lał się nam po plecach, kolejnego dnia też wróciliśmy tu na luch, a w ostatni dzień wpadliśmy po drobne zakupy i żeby się pożegnać. 

Tuż koło guesthousu, w którym się zatrzymaliśmy znajdowała się sortownia krewetek. Pewnego razu grupka wesołych i uśmiechniętych kobiet, które widząc nas przechodzących obok zawołały nas abyśmy zajrzeli do środka. Może chciały pokazać nam jak pracują, a może po prostu były zainteresowane nami. Nie mniej jednak zrobiło nam się bardzo miło, a Adrian nawet obiecywał, że następnego dnia przyjdzie im pomóc? Ostatecznie jednak wybraliśmy się na plażę?

Ludzie w południowych Indiach są wręcz niesamowici.  Ich serdeczny uśmiech, niesamowicie przyjazne nastawienie i bezinteresowna pomoc sprawiły, że dla nas to chyba najbardziej sympatyczni ludzie, jakich do tej pory napotkaliśmy w podróży. Jeszcze nigdy nie spotkaliśmy się z taką życzliwością i wesołym nastawieniem. 

Zabawny mężczyzna, który na nasz widok zatrzymał się z piskiem opon tylko po to, aby powiedzieć cześć i zapytać czy wszystko w porządku.  A także dzieciaki, które pięknie z uśmiechem pozowały do zdjęć, a zamiast o pieniądze czy słodycze, prosiły o zwykły długopis. 

Zwykle mamy pewne opory, aby fotografować ludzi. Szczególnie z bliska. Tutaj było to znacznie prostsze, a zainteresowanie i chęć nawiązania relacji często wychodziła właśnie od nich.

Tak sobie rozmyślałam potem o tym wszystkim i zastanawiałam się czy po powrocie z wakacji nie mieliście czasem poczucia, że czegoś Wam zabrakło? Choćbyście wrócili z jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi? Ja miałam takie poczucie co najmniej ze trzy razy. Za każdym razem dochodziłam do wniosku, że piękne widoki to nie wszystko. Że mimo, iż w końcu znaleźliśmy się w wymarzonym przez nas miejscu, zabrakło tego czegoś…tego czegoś co sprawia, że na same wspomnienie tego miejsca pojawia się u nas uśmiech od ucha do ucha. Tym czymś są właśnie relacje z ludźmi?  I to coś, mimo tak krótkiego pobytu, znaleźliśmy właśnie w Indiach .